Szerokim łukiem omijają mnie ciążowe nastroje. Nie jestem humorzasta, nie płaczę bez powodu. Właściwie to nie płaczę w ogóle.
Nie obżeram się ponad miarę.
Nie nietoperzę na muszlą klozetową, wyrzucając zawartość żołądka.
Nie ruszam się prawie wcale z kanapy. (tak na fali negowania, wiem, że to nic chlubnego)
Nie siedzę na chorobowym.
Złudnie możnaby odczytać powyższe jako potwierdzenie faktu, że czuję się całkiem dobrze.
Jest jednak jedna rzecz, która nie daje mi spokoju. Codziennie targa mną po przeciwnych biegunach niezdecydowania.
Moje włosy.
Moje włosy od roku nie farbowane, zapuszczane w naturalnym popielatociemnomysimblond kolorze. Pięknym. Oryginalnym. No cud malina, od tylu lat się zbierałam, żeby przestać farbować i wreszcie mi się udało.
Wtedy przyszła ciąża.
Wiedziałam, że prędzej czy później nastapi ten moment, kiedy z włosem naturalnym poczuję się jak ta niezrównoważona kobieta, która mieszkała obok apteki, nosiła kilka par spódnic jednocześnie, w środku lata stała przy płocie w wełnianej czapie i pytała przechodzących mężczyzn o doradzenie jej w problemach z jej osobistą waginą.
Pierwszym pomysłem była grzywka. Przecież męczyłam się z zapuszczeniem jej ponad rok. Dlaczegoby nie póść już teraz, zaraz do fryzjera i nie ściąć jej ponownie? Przecież tak mi ładnie w tej grzywce było. Już już za telefon łapałam.
Ale.
Następnego dnia obudziłam się z pomysłem boba. Grzywki nie będzie, bo ścinam się na boba. Króciutkiego, co go nawet w kucyk nie da rady.
No to co z tym kolorem?
Będzie czekolada. Zimna czekolada, bo mi tak dobrze było w ciemnych włosach. A jeszcze trzy opakowania henny stoją w łazience, może by je zużyć?
Co z tego że od roku walczyłam z zielonkawym włosiem, zniszczonym pohennowym rozjaśnianiem, bo chciałam wrócić do naturalnego koloru? Jutro lecę kupić farbę, bo na szczęście dzisiaj sklepy zamknięte.
Kolejny poranek.
A może by tak na blond? Nieee, w blondzie źle się czułam. I te odrosty. No ale taki blond naturalny, o jeden-dwa tony jaśniejszy od obecnych. Pomyśl kochana, długie blond włosy. Marzenie.
Hormony to takie małe diabły, co mają punkt dowodzenia w ośrodku decyzyjnym w mózgu.
102 dni przede mną.
Ale nadal myślę o tym blondzie.
Nie obżeram się ponad miarę.
Nie nietoperzę na muszlą klozetową, wyrzucając zawartość żołądka.
Nie ruszam się prawie wcale z kanapy. (tak na fali negowania, wiem, że to nic chlubnego)
Nie siedzę na chorobowym.
Złudnie możnaby odczytać powyższe jako potwierdzenie faktu, że czuję się całkiem dobrze.
Jest jednak jedna rzecz, która nie daje mi spokoju. Codziennie targa mną po przeciwnych biegunach niezdecydowania.
Moje włosy.
Moje włosy od roku nie farbowane, zapuszczane w naturalnym popielatociemnomysimblond kolorze. Pięknym. Oryginalnym. No cud malina, od tylu lat się zbierałam, żeby przestać farbować i wreszcie mi się udało.
Wtedy przyszła ciąża.
Wiedziałam, że prędzej czy później nastapi ten moment, kiedy z włosem naturalnym poczuję się jak ta niezrównoważona kobieta, która mieszkała obok apteki, nosiła kilka par spódnic jednocześnie, w środku lata stała przy płocie w wełnianej czapie i pytała przechodzących mężczyzn o doradzenie jej w problemach z jej osobistą waginą.
Pierwszym pomysłem była grzywka. Przecież męczyłam się z zapuszczeniem jej ponad rok. Dlaczegoby nie póść już teraz, zaraz do fryzjera i nie ściąć jej ponownie? Przecież tak mi ładnie w tej grzywce było. Już już za telefon łapałam.
Ale.
Następnego dnia obudziłam się z pomysłem boba. Grzywki nie będzie, bo ścinam się na boba. Króciutkiego, co go nawet w kucyk nie da rady.
No to co z tym kolorem?
Będzie czekolada. Zimna czekolada, bo mi tak dobrze było w ciemnych włosach. A jeszcze trzy opakowania henny stoją w łazience, może by je zużyć?
Co z tego że od roku walczyłam z zielonkawym włosiem, zniszczonym pohennowym rozjaśnianiem, bo chciałam wrócić do naturalnego koloru? Jutro lecę kupić farbę, bo na szczęście dzisiaj sklepy zamknięte.
Kolejny poranek.
A może by tak na blond? Nieee, w blondzie źle się czułam. I te odrosty. No ale taki blond naturalny, o jeden-dwa tony jaśniejszy od obecnych. Pomyśl kochana, długie blond włosy. Marzenie.
Hormony to takie małe diabły, co mają punkt dowodzenia w ośrodku decyzyjnym w mózgu.
102 dni przede mną.
Ale nadal myślę o tym blondzie.
Nasze wkrótce-już-byłe mieszkanie lśni czystością. Gdyby na przykład Małgorzata Rozenek wraz z AntheĄ Turner zdecydowały się przeprowadzić u mnie test białej rękawiczki, na pewno wypadłabym lepiej niż na świadectwie maturalnym z fizyki.
Przez ostatnie tygodnie przewinął się u nas fotograf, pośrednik nieruchomości oraz stadko kupujących. Dla każdego z odwiedzających sprzataliśmy, pachniliśmy, paliłam świece waniliowe (podobno zapach wanilii pomaga sprzedać mieszkanie), odkurzaliśmy, pucowaliśmy, zakrywaliśmy obrazami i neutralnymi zdjęciami, chowaliśmy po szafkach i upychaliśmy w garderobach.
Zrozumiałam, że te wszystkie piękne wnętrza co je tak zapamiętale oglądam na stronie z nieruchomościami - są piękne tylko na zdjęciach. Bo NIKT NORMALNY TAK NIE ŻYJE. Prawda ta uderzyła mnie z siłą błyskawicy i radośnie zamieszkała w mojej głowie. Już nie mam wyrzutów, że na oknie smugi, łóżko nie pościelone i olaboga! bez narzuty. Że na stole w kuchni zamiast gustownych świeczników stoi kolorystycznie niedobrana misa z owocami nie zawsze pierwszej świeżości. Że na sofie dwa rozmemłane koce i poduszka z twarzy podobna zupełnie do nikogo, ale świetnie działająca na mój obciążony kręgosłup.
Siedzieliśmy w tym sterylnie czytym mieszkaniu i czuliśmy się jak nie u nas.
Teraz powoli przywracamy stan chaosu. Został jedynie zapach wanilii, bo jakoś wyjątkowo mi przypasował.
Przez ostatnie tygodnie przewinął się u nas fotograf, pośrednik nieruchomości oraz stadko kupujących. Dla każdego z odwiedzających sprzataliśmy, pachniliśmy, paliłam świece waniliowe (podobno zapach wanilii pomaga sprzedać mieszkanie), odkurzaliśmy, pucowaliśmy, zakrywaliśmy obrazami i neutralnymi zdjęciami, chowaliśmy po szafkach i upychaliśmy w garderobach.
Zrozumiałam, że te wszystkie piękne wnętrza co je tak zapamiętale oglądam na stronie z nieruchomościami - są piękne tylko na zdjęciach. Bo NIKT NORMALNY TAK NIE ŻYJE. Prawda ta uderzyła mnie z siłą błyskawicy i radośnie zamieszkała w mojej głowie. Już nie mam wyrzutów, że na oknie smugi, łóżko nie pościelone i olaboga! bez narzuty. Że na stole w kuchni zamiast gustownych świeczników stoi kolorystycznie niedobrana misa z owocami nie zawsze pierwszej świeżości. Że na sofie dwa rozmemłane koce i poduszka z twarzy podobna zupełnie do nikogo, ale świetnie działająca na mój obciążony kręgosłup.
Siedzieliśmy w tym sterylnie czytym mieszkaniu i czuliśmy się jak nie u nas.
Teraz powoli przywracamy stan chaosu. Został jedynie zapach wanilii, bo jakoś wyjątkowo mi przypasował.
***
Potomek żyjący po drugiej stronie pępka kopie zapalczywie od rana do wieczora i przez pół nocy. Rano, przed budzikiem, budzi mnie radosne trzaskanie małymi stópkami w okolicach żeber i pęcherza. Trzaska mnie tak opamiętale, że czasami, w mrocznych fantazjach snutych bladym świtem, widzę go na porodówce, jak wyskakuje ze mnie w czarnych skórzanych spodniach, kowbojkach i ramonesce, ze skórzaną czapeczką na małej głowie i ze szlugiem w zębach. I nie zaszczyciwszy nas nawet jednym spojrzeniem udaje się wprost przed siebie, kopiąc po drodze położną w kostkę i zamykając z impetem drzwi od sali porodowej.
Taki charakterny typ.