Pierwszy sen był taki, że budzę się na sali pooperacyjnej. Nick przynosi mi dziecko zawinięte w szpitalny kocyk.
- Chłopiec czy dziewczynka - pytam czujnie.
- Dziewczynka - odpowiada Nick, ale coś w jego twarzy każe mi poważnie wątpić w szczerość jego słów.
Otwieram pampersa.
A tam.
tadam!
Penis.
- Co to jest? - pytam Nicka wskazując na rzeczoną część ciała.
- Aa, to NIC TAKIEGO.
(Adasia moja, Adasia)
***
Wartka akcja drugiego snu toczyła się na fotelu lekarskim, gdzie niemiecki ginekolog, jeżdżąc głowicą usg po moim brzuchu oświadcza:
- Jaki piękny chłopiec!
Reszta snu to dominujące poczucie zawodu.
Obudziłam się pogodzona.
Dlatego, gdy udaliśmy się do niemieckiego doktora, przemykając pod czujnym okiem jego osobistej małżonki pod postacią bazyliszka*, w recepcji.
Byłam przygotowana.
Choć nie powiem. Trochę mi żal, że nie będzie malowania paznokci.(Kto, ach kto odziedziczy po mnie te wszystkie lakiery?!) Nie będzie długich włosów, kokardek i kiteczek, body z falbanką i nie dowiem się, jak wygląda świat oczami małej kobiety.
No ale, do trzech razy sztuka przecież.
*) choć chłód i rezerwa biją z uroczej recepcjonistki na odległość kilku kilometrów, pogrążając wszystko co żywe i szczęśliwe w zimnym półmroku Mordoru, trudno się dziwić. Jej mąż wchodzi do gabinetu z obcą babą. Kila razy dziennie, za każdym razem z inną. A ona ma świadomość, że przynajmniej jedno z nich, jak tylko zamkna się masywne, dźwiękoszczelne drzwi - ściagnie majtki.
Taka karma.
- Chłopiec czy dziewczynka - pytam czujnie.
- Dziewczynka - odpowiada Nick, ale coś w jego twarzy każe mi poważnie wątpić w szczerość jego słów.
Otwieram pampersa.
A tam.
tadam!
Penis.
- Co to jest? - pytam Nicka wskazując na rzeczoną część ciała.
- Aa, to NIC TAKIEGO.
(Adasia moja, Adasia)
***
Wartka akcja drugiego snu toczyła się na fotelu lekarskim, gdzie niemiecki ginekolog, jeżdżąc głowicą usg po moim brzuchu oświadcza:
- Jaki piękny chłopiec!
Reszta snu to dominujące poczucie zawodu.
Obudziłam się pogodzona.
Dlatego, gdy udaliśmy się do niemieckiego doktora, przemykając pod czujnym okiem jego osobistej małżonki pod postacią bazyliszka*, w recepcji.
Byłam przygotowana.
Choć nie powiem. Trochę mi żal, że nie będzie malowania paznokci.(Kto, ach kto odziedziczy po mnie te wszystkie lakiery?!) Nie będzie długich włosów, kokardek i kiteczek, body z falbanką i nie dowiem się, jak wygląda świat oczami małej kobiety.
No ale, do trzech razy sztuka przecież.
*) choć chłód i rezerwa biją z uroczej recepcjonistki na odległość kilku kilometrów, pogrążając wszystko co żywe i szczęśliwe w zimnym półmroku Mordoru, trudno się dziwić. Jej mąż wchodzi do gabinetu z obcą babą. Kila razy dziennie, za każdym razem z inną. A ona ma świadomość, że przynajmniej jedno z nich, jak tylko zamkna się masywne, dźwiękoszczelne drzwi - ściagnie majtki.
Taka karma.