Rok temu urodził się Młody. W sumie nie wiem dlaczego mówi się "urodził się". Do całej sytuacji bardziej by pasowało, gdybyśmy mówili "został urodzony". Tak więc rok temu został urodzony Młody. Tuż nad łonem mam bliznę w kształcie uśmiechu, dzięki której udało mu się wydostać z klatki mojego brzucha. Lekarze zapewniali mnie, że blizna będzie niewidoczna i uda się ja ukryć pod majtkami od bikini. No i niestety mieli rację. Blizna jest taka malutka, że nie mam pojęcia jak udało się przez ten otwór wydostać ponad trzy kilogramowego malucha. Tak więc kryję moją dumę pod majtkami bikini, gdy tak naprawdę chciałabym żeby wszyscy widzieli to małe nacięcie, które tak bardzo zmieniło moje życie.
Pamiętam, jak obudziłam się w sali pooperacyjnej wciąż otumaniona narkozą i dotknęłam swojego brzucha, a z oczu znów zaczęły lecieć mi łzy. Przyszła pielęgniarka:
- Co z moim dzieckiem? - zapytałam.
- Wszystko w porządku, to chłopiec.
- Czy jesteś pewna że wszystko w porządku?
- Tak.
- Co się stało?
- Nie wiem, przyjdzie twój lekarz i wszystko ci wyjaśni.
- Jesteś pewna że wszystko w porządku?
- Tak.
- Ile miał w skali Apgar??
Pielęgniarka zaczęła szukać w papierach i powiedziała:
- Najpierw sześć, a po pięciu minutach dziewięć. Jesteś pielęgniarką?
- Nie.
- Skąd wiesz o skali Apgar?
- Bo jestem z Polski. Tam mamy wiedzą o takich rzeczach przed porodem.
Ale jej powiedziałam, co?
Biedna kobieta. Zadręczałam ją pytaniami co się stało bez przerwy, gdy tylko pojawiła się w pobliżu.
A potem przyszedł Mężu z Młodym i położną. Wciąż jeszcze przerażony i szczęśliwy jednocześnie.
- Jesteś pewny, że to chłopak? - spytałam.
- Tak.
- Ale skąd wiesz? WIDZIAŁEŚ?
Mąż zaczął się śmiać:
- Tak widziałem.
- No i co widziałeś.
- No... siusiaka.
Tak naprawdę nie uwierzyłam, dopóki sama nie zobaczyłam.
Rok temu leżałam w szpitalnej sali, przytulona do mojego maleństwa, otumaniona tym szalonym dziwnym uczuciem, które tak dobrze znają świeżo upieczone mamy i którego nie da się nijak wyjaśnić ani opisać. Nadmiar oksytocyny po prostu, no.
Mój syn odziedziczył po mnie wściekle niebieskie oczy. Jednak sposób, w jaki udało mu się przyjść na świat pozwala mi wierzyć, że odziedziczył coś jeszcze. Tą niezrozumiałą zdolność uchodzenia z życiem z sytuacji, w których statystyczny obywatel gładko przechodzi na drugą stronę. To wszystko co zdarzyło się rok temu to cud. Nie tylko cud stworzenia, ale też prawdziwy cud, że tej małej istocie udało się wygrać życie. I teraz ma dwa zęby. I trzyma mnie za nogawkę spodni i woła "mamamamamamamama".
(00:04)- Co z moim dzieckiem? - zapytałam.
- Wszystko w porządku, to chłopiec.
- Czy jesteś pewna że wszystko w porządku?
- Tak.
- Co się stało?
- Nie wiem, przyjdzie twój lekarz i wszystko ci wyjaśni.
- Jesteś pewna że wszystko w porządku?
- Tak.
- Ile miał w skali Apgar??
Pielęgniarka zaczęła szukać w papierach i powiedziała:
- Najpierw sześć, a po pięciu minutach dziewięć. Jesteś pielęgniarką?
- Nie.
- Skąd wiesz o skali Apgar?
- Bo jestem z Polski. Tam mamy wiedzą o takich rzeczach przed porodem.
Ale jej powiedziałam, co?
Biedna kobieta. Zadręczałam ją pytaniami co się stało bez przerwy, gdy tylko pojawiła się w pobliżu.
A potem przyszedł Mężu z Młodym i położną. Wciąż jeszcze przerażony i szczęśliwy jednocześnie.
- Jesteś pewny, że to chłopak? - spytałam.
- Tak.
- Ale skąd wiesz? WIDZIAŁEŚ?
Mąż zaczął się śmiać:
- Tak widziałem.
- No i co widziałeś.
- No... siusiaka.
Tak naprawdę nie uwierzyłam, dopóki sama nie zobaczyłam.
Rok temu leżałam w szpitalnej sali, przytulona do mojego maleństwa, otumaniona tym szalonym dziwnym uczuciem, które tak dobrze znają świeżo upieczone mamy i którego nie da się nijak wyjaśnić ani opisać. Nadmiar oksytocyny po prostu, no.
Mój syn odziedziczył po mnie wściekle niebieskie oczy. Jednak sposób, w jaki udało mu się przyjść na świat pozwala mi wierzyć, że odziedziczył coś jeszcze. Tą niezrozumiałą zdolność uchodzenia z życiem z sytuacji, w których statystyczny obywatel gładko przechodzi na drugą stronę. To wszystko co zdarzyło się rok temu to cud. Nie tylko cud stworzenia, ale też prawdziwy cud, że tej małej istocie udało się wygrać życie. I teraz ma dwa zęby. I trzyma mnie za nogawkę spodni i woła "mamamamamamamama".
Wielki zaszczyt się zdarzył bo do naszej wioski przyjechał trener, taki co trenuje sławnych ludzi, ale lokalnie sławnych bo ja o nich nigdy wcześniej nie słyszałam. Równie dobrze mógłby na swojej stronie napisać, że Renata z mięsnego uważa, że odmienił jej życie i nie wyobraża sobie tygodnia bez porządnego wysiłku pod jego okiem. W każdym razie wpadłam na trening spóźniona, co NIGDY mi się nie zdarza. Miałam wejście się to nazywa chyba. Jak Kopciuszek. Na spinning.
Pierwszą myślą było "ooowowwow mmmmówipoangielskuonjestcałkiemzabawnymmaleramiona". Nie wiem dokladnie co było pierwsze. Pomyślałam to wszystko chyba za jednym zamachem na wielu poziomach. Zdarza się. Po trzech minutach zaczęłam się zastanawiać na jakich prochach on jedzie, bo ja bym chciała takie same. Po pięciu minutach stwierdziłam, że wychodzę bo jesli NATYCHMIAST nie wyjdę to zwrócę to, co zjadłam podczas ostatnich Świąt. Bożego Narodzenia. Zostałam, bo stwierdziłam że SIARA by była tak wyjść z zajęć międzynarodowego trenera sław, z posągowo umięśnionymi ramionami, mowiącego po angielsku i całkiem zabawnego. I kiedy tak krzyczal "you can do it you can do it faster faster yes you are great you are the best" ... wyobraziłam sobie, że ta motywacja skierowana jest do mnie i tylko do mnie, w damskiej szatni, po treningu, pod prysznicem. Moje plecy przklejone do zimnych, białych mozaikowych kafelków, moje nogi splecione na jego biodrach, mokro, ciepło i parno. Usmiechnęłam się do swoich myśli i spojrzałam na gościnnego trenera sław nieobecnym wzrokiem, a on PUŚCIŁ OCZKO i wysłał mi superekspresowy uśmiech. Oouu, ty niedobry...
(00:18)
(00:18)
Wielki dzień się wczoraj stał. Po dwóch latach mieszkania razem i ponad roku małżeństwa Małżonek dał się przekonać, że faktycznie będzie łatwiej/lepiej/jaśniej/sprawiedliwiej/właściwiej jeśli założymy wspólne konto, tym samym rezygnując z finansowego egoizmu. Słowo stało się ciałem i zrobiliśmy to. Czuję jak wielki kamień spadł mi z ramion. Dyskusje typu: „to ja zapłacę za zakupy a Ty za benzynę?”, „dlaczego ja zawsze muszę płacić za pieluchy Młodego?”, „czy wiesz jakie JA mam opłaty?” mamy już za sobą i och... jak to dobrze. Czuję się tak, jakbyśmy hajtnęli się wczoraj. I nawet mieliśmy noc poślubną :-)
Niby między naszymi krajami nie ma tak wielkiej odległości w kilometrach, ale różnice kulturowe są dla mnie czasem zaskakująco wielkie. Doprawdy nie wiem, jak udaje się pogodzić swe światy ludziom pochodzącym z naprawdę odległych kultur :-? W Norwegii normalnym jest, że ludzie żyjący ze sobą latami, mieszkający pod wspólnym dachem i mający wspólne dzieci mają osobne konta w banku i dzielą się wydatkami. Jest to tak powszechne w tym kraju, jak choćby chlamydia.
W Polsce nie znam jednego małżeństwa, które praktykowałoby osobną ekonomię.
A potem sytuacja wygląda tak, jak między moimi teściami, którzy często zapominają że świetnie rozumiem norweski i rozmawiają sobie bez skrępowania w mojej obecności:
- Tor, idę do
sklepu – mówi teściowa.
sklepu – mówi teściowa.
- Yhm – odpowiada teść znad gazety.
- Mogę wziąć twoją kartę czy mam ZNÓW płacić moją?
Teść udaje że nie słyszy.
- Od kiedy tutaj przyjechaliśmy wciąż robię zakupy z moich pieniędzy – zaczyna narzekać teściowa.
- A kto płaci kredyt za dom, samochód, łódź?
- A kto płaci za jedzenie, środki czystości, rzeczy do domu, prezenty na gwiazdkę....?
Obudziłam się w rozstroju nerwowym i taka rozstrojona pozostaję do teraz. Cały dzień przesiedziałam w piżamie zastanawiając się, czy opłaca mi się iść do szkoły na 17... Popłakałam się przy obiedzie. Przez to prawie nie ruszyłam makaronu. Bo taki makaron ciągle się ześlizguje z widelca. Kto ma nerwy, żeby go jeść? Potem w szkole burczało mi w brzuchu.
Kolejna moja dobra znajoma dostała ofertę pracy. Boszzz wpadam w totalnego doła. Piszę te cholerne listy motywacyjne w tym cholernym języku. Każde zdanie wychodzi w mękach, prawie jak poród. I szukając przyczyny braku zainteresowania moją osobą przeszukałam sieć pod hasłem "list motywacyjny". No tak. List motywacyjny, jak sama nazwa wskazuje, powinien zawierć motywację do wybranego stanowiska. Oczywiście gdyby taka sierota agga wcześniej przygotowała się merytorycznie może by się nie dziwiła, że nikt nie zaprasza jej na interwju. Staram się sobie tłumaczyć że przynajmiej podszkoliłam się w języku, ale prawda jest taka że jestem załamana, czuję się bezwartościowa i ogólnie beznadziejna i oczywiście za gruba. Pracy szukam od września, odpowiadam statystycznie na trzy głoszenia tygodniowo i NIKT MNIE NIE CHCE. Przestałam się dziwić, że znajomy po roku takiego trwania był na granicy samobójstwa. A najlepsze jest to, że wcale nie mam ochoty pracować. Chciałabym być w domu z synkiem, mieć drugie dziecko, być z nimi przynajmniej przez 3 lata... Ale sama przed sobą się do tego nie przyznaję. Wstydzę się. Bo feministce nie wypada. Kobieta dziś powinna pracować i łączyć pracę zawodową z życiem rodzinnym i koniec. Tak wpajano mi od dziecka i sama sobie narzuciłam taki cel, gardząc tymi co są w domu i z dziećmi i gotują mężom obiadki, gdy oni zdradzają je z ich najlepszymi przyjaciółkami. Właściwie to już sama nie wiem, czego chcę.
Na poprawienie humoru pojechałam kupić storczyka i wychodząc z marketu rozbiłam się o drzwi, bo nie trafiłam w wyjście. Czułam się jak w filmie z Jasiem Fasolą, gdy mój policzek rozpłaszczył się na szybie drzwi z fotokomórką.
W "Modzie na sukces" to mają życie. Wciąż się parzą między sobą i pieprzą o swoim życiu uczuciowym i tak przez pięć tysięcy odcinków. A ja nawet się upić nie mogę, bo dzielnie wspieram Małża w wychodzeniu ze szpon nałogu. Beznadzieja.
(21:52)Na poprawienie humoru pojechałam kupić storczyka i wychodząc z marketu rozbiłam się o drzwi, bo nie trafiłam w wyjście. Czułam się jak w filmie z Jasiem Fasolą, gdy mój policzek rozpłaszczył się na szybie drzwi z fotokomórką.
W "Modzie na sukces" to mają życie. Wciąż się parzą między sobą i pieprzą o swoim życiu uczuciowym i tak przez pięć tysięcy odcinków. A ja nawet się upić nie mogę, bo dzielnie wspieram Małża w wychodzeniu ze szpon nałogu. Beznadzieja.
Przyszły wreszcie książki!!! Po dwóch latach mieszkania tutaj odkryłam, że jedna z polskich księgarń wysyłkowych wysyła za granicę. To się nazywa refleks. Liczą sobie za tę przyjemność wystarczająco, ale książki po polsku...ech...! Paczka szła nieprzyzwoicie długo, bo oczywiście norwescy celnicy musieli ją dokładnie przebadać, przekartkować każdy egzemplarz i sprawdzić, czy pomiędzy wersami nie ukryłam tajnego szyfru mającego na celu obalenie rządu norweskiego, morderstwo na rodzinie królewskiej i atak terrorystyczny na centrum Oslo. Nie wiem dlaczego tak się na mnie uwzięli. Każda paczka nosi ślady węszenia w niej. Któregoś dnia zamówię sobie chyba króliczka i kulki doodbytnicze tak tylko żeby celnikom zrobić przyjemność.
Książki zostały już porządnie wywąchane. Uwielbiam ten zapach. Świeżego druku, czystych kartek,obietnicy. Chyba nawet jest dla mnie sexy. Gdybym pracowała w bibliotece gździłabym się prawdopodobnie miedzy półkami bez przerwy. Będę teraz przez kilka dni chodzić wokół moich książek, książeczek, książuniek jak wokół jeża, zastanawiając się z którą wylądować na sofie najpierw. Już słyszę Męża jak narzeka, że zamiast się z nim mietosić czytam i czytam i jest nudno.
Nie wiem, czemu tak mam. Może dlatego, że wychowałam się w czasach, gdyna murach pisano „rap to syf” i „depesz to syf”. Internet poznałam w wieku latczternastu, bajki dla dzieci leciały raz dziennie przed Dziennikiem, a w sobotyokoło południa grali chyba dwie bajki Disneya i jakiś film młodzieżowy. Czyktoś jeszcze to pamięta? Chyba staję się starym piernikiem. Albo już sięstałam. Kiedy, się pytam, no KIEDY??? Boszz jak to człowiek nie wie kiedy sięstaje piernikiem. Dopiero gdy rozmawiam z kimś o pięć lat młodszym i on niewie, co to „Miś Coralgol” to to do mnie dochodzi(15:30)
Dostałam małe zlecenie – tłumaczenie. Ustne. Kiedy mówiłam w firmie, że chciałabym być tłumaczem, zapomniałam zaznaczyć, że chodzi mi o tłumaczenia pisemne. Praca przy biurku, z dostępem do internetowych słowników oraz gadu, onetu, allegro i innych niezbędnych narzędzi ciężko pracującego człowieka. Sama sobie winna jestem, agentka zadzoniła i poinformowała mnie, że chcą mnie tu i tu o tej i o
tej. Że mam małe dziecko i nikogo do opieki to mały problem, mam go wziąć ze sobą, ktoś się nim zajmie. Tak. Na hali produkcyjnej. Może nawet będzie miał okazje pobawić się porzuconym śrubokrętem i spawarką.
tej. Że mam małe dziecko i nikogo do opieki to mały problem, mam go wziąć ze sobą, ktoś się nim zajmie. Tak. Na hali produkcyjnej. Może nawet będzie miał okazje pobawić się porzuconym śrubokrętem i spawarką.
Tak się zestresowałam tym zleceniem, w końcu moim pierwszym tłumaczeniem na żywo (!!!) że, gdy chciałam
zahamować i podpytać jedynego człowieka w wiosce o drogę do firmy, użyłam hamulca ręcznego i mało co nie przeniosłam się na tamten świat razem z panem i jego czarnym labradorem. Boszz no zestresowana byłam w końcu.
zahamować i podpytać jedynego człowieka w wiosce o drogę do firmy, użyłam hamulca ręcznego i mało co nie przeniosłam się na tamten świat razem z panem i jego czarnym labradorem. Boszz no zestresowana byłam w końcu.
Całą drogę miałam przed oczami Nicole Kidman w filmie „Tłumaczka”. Chłodny profesjonalizm, rzetelne tłumaczenie przyciszonym głosem każdego słowa rozmówcy, upięte włosy i dyskretny makijaż. Taka będę, tak to się robi. W fabryce najpierw zostałam przedstawiona panu, którego miałam tłumaczyć. Pan był Duńczykiem. No w końcu mieszkam w Norwegii już dwa lata i nawet dwa razy przejeżdżałam przez Danię,
więc przecież znam ten język jak ojczysty. Następnie dostałam biały jednorazowy kombinezon z kapturem i nakaz przebrania się, bo będziemy na hali. Ostatni raz taki kombinezon miałam na sobie chyba jako pięciolatka, ale był dopasowany i miał bardziej żywe kolory. Po wyjściu z garderoby wyglądałam jak bałwan na szpilkach i tak też się czułam. Wtedy powinnam się była domyślić, że nie będę jak Nicole w „Tłumaczce”... Jednak okazało się, że zamiast chodzić po hali - najpierw będzie kurs, który odbywał się w
pokoju konferencyjnym. Wszyscy rozsiedli się wygodnie i pościągali bluzy, bo gorąco, a ja jedna siedziałam w tym białym kombinezonie, spocona jak po treningu i starając się tłumaczyć z duńskiego na polski i z polskiego na norweski. Facet dla którego tłumaczyłam pracował przy malowaniu i co chwilę mówił, że on to wszystko wie, bo już dwa lata tam pracuje a oni go teraz uczą jak ma malować. Po prostu Norwegia.
więc przecież znam ten język jak ojczysty. Następnie dostałam biały jednorazowy kombinezon z kapturem i nakaz przebrania się, bo będziemy na hali. Ostatni raz taki kombinezon miałam na sobie chyba jako pięciolatka, ale był dopasowany i miał bardziej żywe kolory. Po wyjściu z garderoby wyglądałam jak bałwan na szpilkach i tak też się czułam. Wtedy powinnam się była domyślić, że nie będę jak Nicole w „Tłumaczce”... Jednak okazało się, że zamiast chodzić po hali - najpierw będzie kurs, który odbywał się w
pokoju konferencyjnym. Wszyscy rozsiedli się wygodnie i pościągali bluzy, bo gorąco, a ja jedna siedziałam w tym białym kombinezonie, spocona jak po treningu i starając się tłumaczyć z duńskiego na polski i z polskiego na norweski. Facet dla którego tłumaczyłam pracował przy malowaniu i co chwilę mówił, że on to wszystko wie, bo już dwa lata tam pracuje a oni go teraz uczą jak ma malować. Po prostu Norwegia.
Następnym razem nie będę nawet myć głowy przed zleceniem. Zawsze i tak ląduję w drelichach, kombinezonach, kasku i butach, za które kiedyś dałabym się pokroić, a teraz nie mogę ich ścierpieć na swoich stópkach Kopciuszka.
Zdałam sobie z tego sprawę, gdy kolejny raz złapałam męża za nadgarstek z krzykiem "nieee!". Próbował wyrzucić do śmieci mały słoiczek.Słoiczek o rozmiarze idealnym, żeby zapasteryzować w nim zupkę dla Młodego. Oto, kim się stałam - kobietą kolekcjonującą małe słoiczki.
Kupiłam dwa kwiaty. Miesiąc temu. I jeszcze żyją. Właśnie przed chwilą wsadziłam w nie nawóz.
Dostrzegam brudne okna i myję je częściej niż dwa razy w roku.
Ale największą zbrodnie przeciwko wolności popełniłam gdy obwieściłam koleżance, że czułam się WOLNA niosąc na brzuchu w chuście mojego synka, z parasolką w jednej ręce i siatką z zakupami w drugiej. Kwintesencja wolności, doprawdy...
Czasami nie wiem, czy mam nad sobą płakać czy dalej obracać to wszystko w żart i doprawiać odrobiną cynizmu?
Raz złapałam się na przeglądaniu torrentów w kategorii "romans"... boszzzzz... i chodziło mi o książki. I już rozumiem, dlaczego kobiety czytają harlequiny. Bo to jest tak: przed dzieckiem i przed ewentualnym ślubem, choćbyś z facetem była 20 lat - TEORETYCZNIE masz nieograniczone możliwości. Możesz go zawsze zostawić jak Cię wkurzy, możesz sypiać z kim Ci sie podoba choćbyś nawet była królową cnót - TEORETYCZNIE możesz się puszczać na prawo i lewo. Choć nie musisz. Ale MOŻESZ. I tu jest zasadnicza różnica. Przed dzieckiem nie jesteś odpowiedzialna za nikogo, poza sobą. Możesz przejechać autostopem Europe nie myśląc o tym, że ktoś czeka i tęskni. Możesz poznać arabskiego szejka i pozwolić mu obrzucić Cię kwiatami, diamentami, perłami, szmaragdami, zabierać Cię na dalekomorskie wyprawy jachtem i na konne przejażdżki. I choćbyś sprzedawała warzywa w Pścinie Dolnej, to TEORETYCZNIE masz szansę na te diamenty i przejażdżki i na romanse, na motylki w brzuchu i na łyżwy w lutym i na seks na łące w czerwcu... Potem pojawia się dziecko i jeśli chcesz być ze szczęśliwym lub szczęśliwym inaczej ojcem dziecka - starasz mu się dochować wierności. No bo nie jesteś ostatnią szmatą w końcu. I liczysz po cichu, że on też będzie Ci wierny. Coś na zasadzie że to co wysyłasz - dostajesz spowrotem... (w sumie po co ludzie wymyślili wierność i dlaczego rani nas jej brak?) No i zmierzam do tego, że dlatego kobiety czytają harlequiny. No dobra - wybrana grupa kobiet. Kobiety nie najmłodsze, z dziećmi i mężami, którym "czas wyrywa zęby i hoduje brzuchy" (taki tytuł miał jeden z felietonów w Zwierciadle). Kobiety, które wiedzą, że ich szansa przepadła. Że dzieci już prawie dorosłe a książe z marzeń leży na kanapie dłubiąc sobie w zębach lub drapiąc się po... klejnotach.
I zastanawiam się, czy i ja kiedyś oddam się tej intelektualnej rozrywce? Jeśli mój mąż zje kolejne opakowanie lodów w czekoladzie leżąc na kanapie i oglądając TV ... to kto wie?
(20:57)
Dostrzegam brudne okna i myję je częściej niż dwa razy w roku.
Ale największą zbrodnie przeciwko wolności popełniłam gdy obwieściłam koleżance, że czułam się WOLNA niosąc na brzuchu w chuście mojego synka, z parasolką w jednej ręce i siatką z zakupami w drugiej. Kwintesencja wolności, doprawdy...
Czasami nie wiem, czy mam nad sobą płakać czy dalej obracać to wszystko w żart i doprawiać odrobiną cynizmu?
Raz złapałam się na przeglądaniu torrentów w kategorii "romans"... boszzzzz... i chodziło mi o książki. I już rozumiem, dlaczego kobiety czytają harlequiny. Bo to jest tak: przed dzieckiem i przed ewentualnym ślubem, choćbyś z facetem była 20 lat - TEORETYCZNIE masz nieograniczone możliwości. Możesz go zawsze zostawić jak Cię wkurzy, możesz sypiać z kim Ci sie podoba choćbyś nawet była królową cnót - TEORETYCZNIE możesz się puszczać na prawo i lewo. Choć nie musisz. Ale MOŻESZ. I tu jest zasadnicza różnica. Przed dzieckiem nie jesteś odpowiedzialna za nikogo, poza sobą. Możesz przejechać autostopem Europe nie myśląc o tym, że ktoś czeka i tęskni. Możesz poznać arabskiego szejka i pozwolić mu obrzucić Cię kwiatami, diamentami, perłami, szmaragdami, zabierać Cię na dalekomorskie wyprawy jachtem i na konne przejażdżki. I choćbyś sprzedawała warzywa w Pścinie Dolnej, to TEORETYCZNIE masz szansę na te diamenty i przejażdżki i na romanse, na motylki w brzuchu i na łyżwy w lutym i na seks na łące w czerwcu... Potem pojawia się dziecko i jeśli chcesz być ze szczęśliwym lub szczęśliwym inaczej ojcem dziecka - starasz mu się dochować wierności. No bo nie jesteś ostatnią szmatą w końcu. I liczysz po cichu, że on też będzie Ci wierny. Coś na zasadzie że to co wysyłasz - dostajesz spowrotem... (w sumie po co ludzie wymyślili wierność i dlaczego rani nas jej brak?) No i zmierzam do tego, że dlatego kobiety czytają harlequiny. No dobra - wybrana grupa kobiet. Kobiety nie najmłodsze, z dziećmi i mężami, którym "czas wyrywa zęby i hoduje brzuchy" (taki tytuł miał jeden z felietonów w Zwierciadle). Kobiety, które wiedzą, że ich szansa przepadła. Że dzieci już prawie dorosłe a książe z marzeń leży na kanapie dłubiąc sobie w zębach lub drapiąc się po... klejnotach.
I zastanawiam się, czy i ja kiedyś oddam się tej intelektualnej rozrywce? Jeśli mój mąż zje kolejne opakowanie lodów w czekoladzie leżąc na kanapie i oglądając TV ... to kto wie?
(20:57)
Przychodzą takie chwile, kiedy zdaję sobie sprawę,
że spieprzyłam sobie życie po całości. Mąż, choć trzyma abstynencję,
nie stał się nagle mężczyzną doskonałym, jak to sobie wyobrażałam gdy
jedynym moim marzeniem było, żeby przestał pić. Rozjeżdżamy się we
wszystkim: zainteresowaniach, planach, priorytetach. Seks jest nudny i
przewidywalny i już nawet nie chce mi się ROZMAWIAĆ na ten temat.
Synek
płacze, bo w dziąsłach pojawiły się zalążki zębów, które będą tam
pewnie siedzieć przez kolejne 527 długich tygodni, zmieniając moje
dziecko w rozmarudzonego trolla.
Mój brzuch nie jest już taki
napięty jak kiedyś a w miejscu dziurki po kolczyku w pępku pojawiła się
paskudna blizna. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł, jak przebijałam to
cholerstwo?
No i w ogóle mam stary telefon, nie mam pomysłu na
wakacje i mam ochotę na czekoladowe muffinki których rozsądek nie
pozwala mi upiec, bo przecież dupa rośnie. Dlaczego od kiedy skończyłam
11 lat przejmuje się wciąż tym, że mi dupa urośnie? Przecież jeszcze
nigdy nie urosła, więc zamiast się zrelaksować i radośnie oddać
kulinarnym rozpustom ja niczym masochista odmawiam sobie wciąż i od
nowa.
I choć jestem Najszczęśliwszą Mamą Na Świecie, a wieczory mimo
wszystko spędzam na sofie, głaszcząc męża po głowie spoczywającej na
moich kolanach, to czasami chciałabym znaleźć się TUTAJ. Tyle, że nie na tej sofie.
że spieprzyłam sobie życie po całości. Mąż, choć trzyma abstynencję,
nie stał się nagle mężczyzną doskonałym, jak to sobie wyobrażałam gdy
jedynym moim marzeniem było, żeby przestał pić. Rozjeżdżamy się we
wszystkim: zainteresowaniach, planach, priorytetach. Seks jest nudny i
przewidywalny i już nawet nie chce mi się ROZMAWIAĆ na ten temat.
Synek
płacze, bo w dziąsłach pojawiły się zalążki zębów, które będą tam
pewnie siedzieć przez kolejne 527 długich tygodni, zmieniając moje
dziecko w rozmarudzonego trolla.
Mój brzuch nie jest już taki
napięty jak kiedyś a w miejscu dziurki po kolczyku w pępku pojawiła się
paskudna blizna. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł, jak przebijałam to
cholerstwo?
No i w ogóle mam stary telefon, nie mam pomysłu na
wakacje i mam ochotę na czekoladowe muffinki których rozsądek nie
pozwala mi upiec, bo przecież dupa rośnie. Dlaczego od kiedy skończyłam
11 lat przejmuje się wciąż tym, że mi dupa urośnie? Przecież jeszcze
nigdy nie urosła, więc zamiast się zrelaksować i radośnie oddać
kulinarnym rozpustom ja niczym masochista odmawiam sobie wciąż i od
nowa.
I choć jestem Najszczęśliwszą Mamą Na Świecie, a wieczory mimo
wszystko spędzam na sofie, głaszcząc męża po głowie spoczywającej na
moich kolanach, to czasami chciałabym znaleźć się TUTAJ. Tyle, że nie na tej sofie.
Na nic nie mam czasu. Padam na pysk. Bycie mamą jest bardzo wyczerpujące. Nie mam czasu na bycie żoną czy kobietą w ogóle.
Właśnie okryłam Synka kołdrą. Podrapał się po nosie dość okrutnie.
Mężu nie pije już trzy tygodnie. A jeszcze prawie miesiąc do następnej wizyty u terapeuty. Od kiedy postanowił być trzeźwy przez ten rok - odwiedzają nas tabuny jego "przyjaciół" i namawiają na piwka, imprezki, wypady za miasto. Dzwonek do drzwi przyprawia mnie o mdłości, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Żołądek się zwija w kłębek, robi mi się słabo i czekam.
(23:35)Mężu nie pije już trzy tygodnie. A jeszcze prawie miesiąc do następnej wizyty u terapeuty. Od kiedy postanowił być trzeźwy przez ten rok - odwiedzają nas tabuny jego "przyjaciół" i namawiają na piwka, imprezki, wypady za miasto. Dzwonek do drzwi przyprawia mnie o mdłości, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Żołądek się zwija w kłębek, robi mi się słabo i czekam.
Nasza Klasa w całej swej przepastności pozwoliła mi uzyskać dostęp do niezmiernie interesującej mnie grupy społecznej, a mianowicie do moich BYŁYCH. Z nadzieją wpisuje kolejne nazwiska i klikam w fotki, żeby odkryć, że żaden z nich nie rozpacza, że opuściła go tak wspaniała, zabawna, inteligentna, piękna, szalona, napalona i ogólnie wypasiona kobieta, jak ja. Co gorsze - większość z nich ułożyła sobie życie, mają żony, narzeczone, dziewczyny oraz kochanki, czasami nawet dzieci! Zamiast siedzieć w samotności i tęsknic czekając na mój telefon - szaleją na snowboardach, jeżdżą na egzotyczne wycieczki, wychodzą z pieskami na osiedlowe trawniki, robią zakupy w supermarketach, chodzą do kina, jedzą obiadki, zaciągają kredyty w bankach - słowem robią wszystko to, co powinno być zabronione prawem byłym facetom! Żaden z nich nie podciął sobie żył, nie rozwalił się samochodem o skały, nie skoczył z dziesiątego piętra, nie utopił sie w morzu ani w wódce, nie przedawkował heroiny, nie amputował sobie głowy ani innej kończyny ani nawet nie został księdzem...
Więc po co było to całe gadanie, ja się pytam?
agga (15:59)W spełnianiu marzeń najgorsza jest pustka, jaka pozostaje, gdy odkrywam, że nie mam już o czy marzyć. Może to właśnie jest najpiękniejsze w marzeniach - że jest o czym myśleć, w co wierzyć, mieć nadzieję...? Ta chwila, gdy spełnia się coś, czego pragnęłam od dawna a jeszcze nie mam nowego pragnienia - jest najzimniejszą, najbardziej obcą chwilą i zabiera całą radość spełnionego marzenia.
Moje najstarsze, najgłębsze marzenie spełni się za trochę ponad dwa tygodnie. Dla niektórych to banał, dla mnie to wielka rzecz, wielki krok i wielkie oczekiwanie. Znów nie śpię w nocy zastanawiając się, czy wszystko pójdzie dobrze, czy na chwilę przed nie okaże się, że jednak nie tym razem, czy nie stchórzę...
Jednak w zanadrzu mam nowy cel. Takie etatowe marzenie, którego nijak nie mogę teraz spełnić. Bo jak ja teraz wyjadę na kilka miesięcy do Indii, żeby tułać się z plecakiem na plecach, spać w podrzędnych hotelikach, snuć się po bazarach...? Mam więc do czego dążyć. Nie mogę sie wręcz doczekać, jak będę około 50tki, bo wtedy obiecałam sobie tę podróż :-)
Kiedyś mój tata usiadł przy moim łóżku, gdzie leżałam totalnie zamroczona piwskiem i powiedział: "Pamiętaj, najważniejsze jest mieć cel w życiu. Znajdź coś, do czego będziesz dążyć, bo tylko to nadaje życiu prawdziwy sens" Wtedy to było dla mnie gadanie starego pryka, jak zresztą wszystko, co próbowali przekazać mi Wielcy Dorośli. Teraz rozumiem.
Mój Synek budzi się w pokoju obok. Skończył już trzy miesiące. To nieprawdopodobne, że rok temu był zbitkiem kilku komórek w moim brzuchu, i nie miałam jeszcze pojęcia o tym, że tam jest...
agga (11:20)Jednak w zanadrzu mam nowy cel. Takie etatowe marzenie, którego nijak nie mogę teraz spełnić. Bo jak ja teraz wyjadę na kilka miesięcy do Indii, żeby tułać się z plecakiem na plecach, spać w podrzędnych hotelikach, snuć się po bazarach...? Mam więc do czego dążyć. Nie mogę sie wręcz doczekać, jak będę około 50tki, bo wtedy obiecałam sobie tę podróż :-)
Kiedyś mój tata usiadł przy moim łóżku, gdzie leżałam totalnie zamroczona piwskiem i powiedział: "Pamiętaj, najważniejsze jest mieć cel w życiu. Znajdź coś, do czego będziesz dążyć, bo tylko to nadaje życiu prawdziwy sens" Wtedy to było dla mnie gadanie starego pryka, jak zresztą wszystko, co próbowali przekazać mi Wielcy Dorośli. Teraz rozumiem.
Mój Synek budzi się w pokoju obok. Skończył już trzy miesiące. To nieprawdopodobne, że rok temu był zbitkiem kilku komórek w moim brzuchu, i nie miałam jeszcze pojęcia o tym, że tam jest...