Tumaczka

piątek, września 26, 2008

Dostałam małe zlecenie – tłumaczenie. Ustne. Kiedy mówiłam w firmie, że chciałabym być tłumaczem, zapomniałam zaznaczyć, że chodzi mi o tłumaczenia pisemne. Praca przy biurku, z dostępem do internetowych słowników oraz gadu, onetu, allegro i innych niezbędnych narzędzi ciężko pracującego człowieka. Sama sobie winna jestem, agentka zadzoniła i poinformowała mnie, że chcą mnie tu i tu o tej i o
tej. Że mam małe dziecko i nikogo do opieki to mały problem, mam go wziąć ze sobą, ktoś się nim zajmie. Tak. Na hali produkcyjnej. Może nawet będzie miał okazje pobawić się porzuconym śrubokrętem i spawarką.
Tak się zestresowałam tym zleceniem, w końcu moim pierwszym tłumaczeniem na żywo (!!!) że, gdy chciałam
zahamować i podpytać jedynego człowieka w wiosce o drogę do firmy, użyłam hamulca ręcznego i mało co nie przeniosłam się na tamten świat razem z panem i jego czarnym labradorem. Boszz no zestresowana byłam w końcu.
Całą drogę miałam przed oczami Nicole Kidman w filmie „Tłumaczka”. Chłodny profesjonalizm, rzetelne tłumaczenie przyciszonym głosem każdego słowa rozmówcy, upięte włosy i dyskretny makijaż. Taka będę, tak to się robi. W fabryce najpierw zostałam przedstawiona panu, którego miałam tłumaczyć. Pan był Duńczykiem. No w końcu mieszkam w Norwegii już dwa lata i nawet dwa razy przejeżdżałam przez Danię,
więc przecież znam ten język jak ojczysty. Następnie dostałam biały jednorazowy kombinezon z kapturem i nakaz przebrania się, bo będziemy na hali. Ostatni raz taki kombinezon miałam na sobie chyba jako pięciolatka, ale był dopasowany i miał bardziej żywe kolory. Po wyjściu z garderoby wyglądałam jak bałwan na szpilkach i tak też się czułam. Wtedy powinnam się była domyślić, że nie będę jak Nicole w „Tłumaczce”... Jednak okazało się, że zamiast chodzić po hali - najpierw będzie kurs, który odbywał się w
pokoju konferencyjnym. Wszyscy rozsiedli się wygodnie i pościągali bluzy, bo gorąco, a ja jedna siedziałam w tym białym kombinezonie, spocona jak po treningu i starając się tłumaczyć z duńskiego na polski i z polskiego na norweski. Facet dla którego tłumaczyłam pracował przy malowaniu i co chwilę mówił, że on to wszystko wie, bo już dwa lata tam pracuje a oni go teraz uczą jak ma malować. Po prostu Norwegia.
Następnym razem nie będę nawet myć głowy przed zleceniem. Zawsze i tak ląduję w drelichach, kombinezonach, kasku i butach, za które kiedyś dałabym się pokroić, a teraz nie mogę ich ścierpieć na swoich stópkach Kopciuszka.

You Might Also Like

0 komentarze