po co?

środa, listopada 05, 2008

Obudziłam się w rozstroju nerwowym i taka rozstrojona pozostaję do teraz. Cały dzień przesiedziałam w piżamie zastanawiając się, czy opłaca mi się iść do szkoły na 17... Popłakałam się przy obiedzie. Przez to prawie nie ruszyłam makaronu. Bo taki makaron ciągle się ześlizguje z widelca. Kto ma nerwy, żeby go jeść? Potem w szkole burczało mi w brzuchu.
Kolejna moja dobra znajoma dostała ofertę pracy. Boszzz wpadam w totalnego doła. Piszę te cholerne listy motywacyjne w tym cholernym języku. Każde zdanie wychodzi w mękach, prawie jak poród. I szukając przyczyny braku zainteresowania moją osobą przeszukałam sieć pod hasłem "list motywacyjny". No tak. List motywacyjny, jak sama nazwa wskazuje, powinien zawierć motywację do wybranego stanowiska. Oczywiście gdyby taka sierota agga wcześniej przygotowała się merytorycznie może by się nie dziwiła, że nikt nie zaprasza jej na interwju. Staram się sobie tłumaczyć że przynajmiej podszkoliłam się w języku, ale prawda jest taka że jestem załamana, czuję się bezwartościowa i ogólnie beznadziejna i oczywiście za gruba. Pracy szukam od września, odpowiadam statystycznie na trzy głoszenia tygodniowo i NIKT MNIE NIE CHCE. Przestałam się dziwić, że znajomy po roku takiego trwania był na granicy samobójstwa. A najlepsze jest to, że wcale nie mam ochoty pracować. Chciałabym być w domu z synkiem, mieć drugie dziecko, być z nimi przynajmniej przez 3 lata... Ale sama przed sobą się do tego nie przyznaję. Wstydzę się. Bo feministce nie wypada. Kobieta dziś powinna pracować i łączyć pracę zawodową z życiem rodzinnym i koniec. Tak wpajano mi od dziecka i sama sobie narzuciłam taki cel, gardząc tymi co są w domu i z dziećmi i gotują mężom obiadki, gdy oni zdradzają je z ich najlepszymi przyjaciółkami. Właściwie to już sama nie wiem, czego chcę.
Na poprawienie humoru pojechałam kupić storczyka i wychodząc z marketu rozbiłam się o drzwi, bo nie trafiłam w wyjście. Czułam się jak w filmie z Jasiem Fasolą, gdy mój policzek rozpłaszczył się na szybie drzwi z fotokomórką.
W "Modzie na sukces" to mają życie. Wciąż się parzą między sobą i pieprzą o swoim życiu uczuciowym i tak przez pięć tysięcy odcinków. A ja nawet się upić nie mogę, bo dzielnie wspieram Małża w wychodzeniu ze szpon nałogu. Beznadzieja.
(21:52)

You Might Also Like

0 komentarze