co jest twoje to jest moje, a co moje to nic ci do tego
środa, listopada 12, 2008
Wielki dzień się wczoraj stał. Po dwóch latach mieszkania razem i ponad roku małżeństwa Małżonek dał się przekonać, że faktycznie będzie łatwiej/lepiej/jaśniej/sprawiedliwiej/właściwiej jeśli założymy wspólne konto, tym samym rezygnując z finansowego egoizmu. Słowo stało się ciałem i zrobiliśmy to. Czuję jak wielki kamień spadł mi z ramion. Dyskusje typu: „to ja zapłacę za zakupy a Ty za benzynę?”, „dlaczego ja zawsze muszę płacić za pieluchy Młodego?”, „czy wiesz jakie JA mam opłaty?” mamy już za sobą i och... jak to dobrze. Czuję się tak, jakbyśmy hajtnęli się wczoraj. I nawet mieliśmy noc poślubną :-)
Niby między naszymi krajami nie ma tak wielkiej odległości w kilometrach, ale różnice kulturowe są dla mnie czasem zaskakująco wielkie. Doprawdy nie wiem, jak udaje się pogodzić swe światy ludziom pochodzącym z naprawdę odległych kultur :-? W Norwegii normalnym jest, że ludzie żyjący ze sobą latami, mieszkający pod wspólnym dachem i mający wspólne dzieci mają osobne konta w banku i dzielą się wydatkami. Jest to tak powszechne w tym kraju, jak choćby chlamydia.
W Polsce nie znam jednego małżeństwa, które praktykowałoby osobną ekonomię.
A potem sytuacja wygląda tak, jak między moimi teściami, którzy często zapominają że świetnie rozumiem norweski i rozmawiają sobie bez skrępowania w mojej obecności:
- Tor, idę do
sklepu – mówi teściowa.
sklepu – mówi teściowa.
- Yhm – odpowiada teść znad gazety.
- Mogę wziąć twoją kartę czy mam ZNÓW płacić moją?
Teść udaje że nie słyszy.
- Od kiedy tutaj przyjechaliśmy wciąż robię zakupy z moich pieniędzy – zaczyna narzekać teściowa.
- A kto płaci kredyt za dom, samochód, łódź?
- A kto płaci za jedzenie, środki czystości, rzeczy do domu, prezenty na gwiazdkę....?
0 komentarze