Z serii: rozterki emigrantki
wtorek, lutego 15, 2011
Zastanawiam się, kiedy przychodzi ten moment, że wiadomo, że już czas wyjechać. Nigdy nie planowałam mieszkania w Norwegii na stałe, ale na myśl o wyjeździe przechodzą mnie ciarki. Myśl o zaczynaniu wszystkiego od nowa, o szukaniu pracy, o nowych znajomych, o przyjaźniach które tutaj zostawię i w końcu wyblakną jak te wszystkie przyjaźnie, które zostawiłam w różnych miejscach swojego życia, z zamiarem podtrzymywania kontaktu i zapewnieniami o wzajemnych odwiedzinach, a które z czasem zmieniły się w miłe wspomnienia podszyte odrobiną wyrzutów sumienia. Nigdy nie pracowałam w Polsce, przyzwyczaiłam się do luźnego sposobu bycia tutaj, do nieformalności stroju i do patrzenia na człowieka przez pryzmat umiejętności a nie wyglądu czy płci (przynajmniej w większości przypadków). Myślę o podejściu Norwegów do dzieci, o szacunku, wolności i zrozumieniu w szkole. O akceptacji dla innych kultur, religii, kolorów skóry. Myślę, czy chciałbym żeby Młody poszedł do szkoły, gdzie przez wiele godzin będzie siedział w ławce i uczył się na pamięć przebiegu fotosyntezy. Przeraża mnie, że nauczą go posłuszeństwa i słuchania autorytetów, rycia na pamięć a nie samodzielnego myślenia i kreatywności. Patrzę na nas - na polskie dzieci lat 80tych, które spotykam na zebraniach czy innych miejscach w pracy. Wszyscy jesteśmy podobni: posłuszni, na zebraniach milczymy i nawet jeśli mamy coś do powiedzenia, wolimy się nie wychylać z obawy przed krytyką, boimy się przełożonych...
Czy ja się odnajdę w moim kraju? Czy uda mi się dostać pracę? Czy będę potrafiła przełknąć to, że zarabiam mniej niż mój kolega na podobnym stanowisku, choć jest młodszy i nie ma takiego doświadczenia?
A tutaj zawsze będę obywatelem drugiej kategorii. Chociaż używam tego języka, nie zawsze potrafię odnaleźć się w sytuacji small talk. Chociaż czuję się bezpiecznie to gdzieś tam pod skórą siedzi poczucie, że jestem tutaj tylko gościem, chcianym i akceptowanym tak długo, jak pracuje i płaci podatki.
I tak myślimy z Lubym o powrocie. Dla niego Norwegia to zesłanie, które wybrał ze względu na mnie. Dla mnie już od czterech lat to chyba dom. Mam serce po obu stronach, kocham oba widoki z okna: i ten na jezioro pośród gór tutaj i ten na dom sąsiadów i ściętą topolę w domu moich rodziców.
Budzę się ostatnio smutna i bez życia. To chyba przez to myślenie o wyjeździe. Nie chce mi się robić fotek, a tyle cudów dołączyło do mojej lakierowej kolekcji! Może po prostu „I’m only happy when it’s complicated” ?
3 komentarze
Trudna decyzja przed Wami, trzeba porządnie się nad tym zastanowić, być może przez pryzmat Młodego właśnie i jego przyszłości ...
OdpowiedzUsuńWiesz, gdyby nie Peżet mnie pewnie już by w Norwegii nie było, wybor bylby prosty......Ty musisz zdecydowac czy podazac za sercem czy za rozsadkiem a wierze, ze wybor nie jest prosty.
OdpowiedzUsuń@malarurka niestety, ja juz nawet nie wiem gdzie mam serce a gdzie rozsadek :)
OdpowiedzUsuń@zapalka Mlody i jego przyszlosc to jest chyba najsilniejsze co trzyma mnie w tym kraju..no poza bezpieczenstwem socjalnym i kilkoma jeszcze drobnymi szczegolami :)