poniedziałek, marca 10, 2014
Jakoś nie mam czasu na tą ciążę. Między rozterkami związanymi z kupnem czegoś, w czym się pomieścimy wygodniej całą czwórką a sprzedażą naszego ukochanego mikromieszkanka, w którym jesteśmy TACY szczęśliwi. Między warsztatowaniem samochodu a rocznym przeglądem kota u weterynarza. Między zimowymi feriami we Włoszech a wiadomością, że po macierzyńskim prawdopodobnie nie będę miała gdzie wracać i znów czeka mnie szukanie pracy. Nagle obudziłam się kilka tygodni po pierwszym trymestrze.
Coś się tam w brzuchu przewraca.
Coś bąbelkuje.
Coś kopie.
Im okrąglejszy i twardszy robi się mój podpępek, tym mniej wierzę w tę ciążę.
...jakby działa się gdzies poza mną.
...jakbyśmy wcale się desperacko nie starali ("nogi do góry, haha, będę Cię trzymał pół nocy pod samym sufitem, jeśli będzie trzeba!")
...jakby to kto inny podjął decyzję za mnie. A nie podjął.
Nick nie rozumie, ale i tak uparcie mu wyjaśniam.
On jest szczęśliwy, nie może się doczekać. Mówi, że to najpiękniejsze co nam się mogło przytrafić.
Może powinnam mu zaufać? W końcu z nami też miał rację, kiedy ja rozkładałam każdy jego gest na atomy i z czujnością psa policyjnego szukałam dowodów na "to nie to".
Może powinnam coś poczytać, wkręcić się bardziej w ten ciążowy klimat? Zacząć bać się jeść sushi i wpadać w paranoję na widok półkrwistego steka. Z kieliszkiem czerwonego wina. Mniam.
Czasami mam wrażenie, że moje życie biegnie obok mnie.
Im szybciej biegnie, tym bardziej jestem oderwana od rzeczywistości.
0 komentarze