Dziecko ciemności
poniedziałek, grudnia 20, 2010
Żyję w mroku. Wychodzę z domu o godzinie, o której zwykle przewracałam się na drugi bok i przykrywałam po uszy kołdrą. Wracam do domu, gdy znów jest ciemno. Nie mam okna w biurze więc wydaje mi się, że cały dzień panuje noc. Siedzimy w biurowych boksach jak myszy w labiryncie. Po wyjściu na świeże powietrze dostaję szoku tlenowego i kręci mi się w głowie.
Muszę się przestawić na taki rytm pracy. Wieczorami jestem tak zmęczona, że nie mam siły ruszyć się z kanapy żeby przejść do sypialni i się położyć. Tęsknię za Młodym, którego widzę dwie-trzy godziny dziennie. Zaczynam poważnie zastanawiać się, czy nie przejść na mniejszy etat jak tylko Luby dostanie pracę i nasza sytuacja finansowa trochę się ustabilizuje. Nie można być jednocześnie super mamą, dobrą pracownicą i ognistą kochanką, kuchareczką i uśmiechniętą strażniczką domowego ogniska. Znaczy...można, ale nie można wszystkich tych rzeczy pogodzić ze sobą tak, żeby dodatkowo mieć coś z życia dla siebie.
Na szczęście wciąż mam czas zadbać o pazury, choć przez ostatni tydzień nosiłam jeden kolor (!!!). Testuję obecnie lakiery Essie i po pierwszym kręceniu nosem wchodzę w fazę: wow! Przeszkadza mi w nich konsystencja. Są dość rzadkie, jedna warstwa zostawia smugi, ledwo pokrywa paznokieć. Wąski pędzelek raczej na plus niż na minus. Czas schnięcia..hmm..trudno powiedzieć, bo używam Seche Vite więc mam pazury suche w pięć minut. Chociaż wydaje mi się, że po pięciu minutach od zakończenia manicure nie są tak suche jak pomalowane lakierem OPI i pokryte Seche Vite. Natomiast trwałość, ach! Ta trwałość! Przez ostatni tydzień, dokładnie przez sześć dni nosiłam na pazurach odcień z jesiennej kolekcji - Merino Cool. Paznokcie nieznacznie starły się na końcach, piątego dnia noszenia na pinkym zrobił się maleńki odprysk. Tak naprawdę jedynym widocznym mankamentem był odrost.
Ten tydzień upływa mi pod znakiem Swept off my feet. Piękna czerwień, lekko malinowa, lekko przydymiona tak, że nadaje się do biura, bo nie razi współpracowników w oczy.
Swatchy nie będzie ze względu, że jak już wspomniałam – żyję w mroku. Jestem dzieckiem ciemności i obawiam się, że już nigdy nie będzie mi dane ujrzeć światła dziennego...w każym razie na pewno nie do końca grudnia.
Byle do Świąt (które w tym roku wypadają tak beznadziejnie, że nawet nie da się nijak wcisnąć jakiegoś małego urlopu przed Nowym Rokiem)!
Tym optymistycznym świątecznym akcentem pozwolę sobie zakończyć i pójść po kawę.
2 komentarze
Jedyne co mogę na pocieszenie powiedzieć, to że przynajmniej u mnie aura za oknem taka, że w zasadzie wolałabym jej nie widzieć... :/
OdpowiedzUsuńFajnie że się z Essie polubiłaś :)
Mi niestety nie podeszły :( zdecydowanie wolę Chinkę :) no i OPI :)
Niestety, milosc do OPI naturalnie przerodzila sie w glebokie zainteresowanie Essie i Chinka, a zarzekalam sie ze tak nie bedzie! :)
OdpowiedzUsuń