Depend on me!
środa, grudnia 08, 2010
Dzieje się ostatnio w moim życiu. Szalone zmiany, mam nadzieję, że na lepsze. Nowa praca, nowy podział domowych obowiązków. Zastanawiam się, jak Luby zniesie tą sytuację. Będę jak pan domu z dowcipów - wychodzić do pracy o 6 rano i wracać do domu w najlepszym razie o 17. Martwię się, że to odbije się na Młodym, chociaż ma już trzy latka i nie jest już tym bezbronnym oseskiem jakim był, kiedy postanowiłam wrócić do pracy. Nie potrafię żyć inaczej. Lubię moją pracę, nie potrafię siedzieć w domu i być mamą z zawodu. Miałam wyrzuty sumienia. No, nadal miewam. Ale czuję też olbrzymią satysfakcję. Choć nie lubię Norwegii to mam to szczęście że żyję w kraju, gdzie pracujące matki spotykają się ze zrozumieniem szefów i kolegów. Każdy (prawie) ma dzieci. Każdy (prawie) rozumie przymus jechania do przedszkola po wymiotującego potomka. Poranny telefon do firmy z zawiadomieniem, że dziecko jest chore i trzeba zostać w domu spotyka się ze zrozumieniem i życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.
Swoją drogą zastanawiam się czy bardziej bym lubiła Norwegię, gdybym nie była zmuszona tu mieszkać? Czasami jadę autem, patrzę na pięknie ośnieżone góry, mijam fiord, jeziora...myślę sobie, że mieszkam w takim ślicznym miejscu. Ale częściej tęsknię po prostu do Polski, do polskiego języka w sklepach, do szumu mojego morza i spacerów po plaży aż po horyzont. W Polsce denerwuję się z kolei na opieszałość urzędów, na konieczność stawiania się wszędzie osobiście, na brak możliwości załatwiania spraw urzędowych przez internet, na zimę zaskakującą drogowców i baby zaczepiające mnie na ulicy i dające mi dobre rady na temat mojego dziecka, na to że polskie dzieci muszą być GRZECZNE, czyli miłe, ciche i zgodne.
I tak żyję sobie i rozumiem już teraz Nosowską kiedy śpiewała "Zbyt szczecińska dla Warszawy a dla Szczecina zbyt warszawska"...Jak ja to dobrze znam.
Jedną z niewątpliwych zalet mieszkania w Norwegii jest dostęp do prawie że wiernej kopii lakieru, o którym pisałam TUTAJ. Nosi niepozorną nazwę Depend, numer 170. W buteleczce również wygląda niepozornie, dopiero na paznokciu pokazuje swoja prawdziwą twarz i skutecznie udaje Blue India. No, może wpada trochę bardziej w szarość, ale dla kogoś kto nie może zdobyć Blue India Depend jest świetnym rozwiązaniem. (No, chyba że ma się kolekcjonerskie zapędy jak ja i nie spocznie się póki nie będzie się miało oryginału w dłoniach i na pazurach!)
1 komentarze
Znam te rozterki bo czasami nie widuje mojego dziecka caly dzien - wychodze jak spi, wracam jak spi....niestety. Dobrze, ze Ty przynajmniej lubisz swoja prace bo to zrekompensuje Ci rozstania z synem. Powodzenia w nowej pracy!
OdpowiedzUsuń