Hey, Sailor!

środa, marca 09, 2011

CB radio jest fajne. Wśród rzeczy przydatnych na trasie to jest taka jedna fajna rzecz, jakby wejść z butami w sam środek męskiego świata i męskiego umysłu. Kobieta na CB to rzadkość i egzotyka. Faceci zwracają się do siebie per „mobile” albo pieszczotliwiej "mobilki"... 
Raz dzięki radiu udało nam się wydostać z wielkiego korka w Gdańsku. Przyznam, że po 8 godzinach spędzonych w pociągu (a może powinnam powiedzieć w saunie, bo było 35stopni wtedy...) na trasie Szczecin-Gdańsk (co mi przyszło do głowy żeby sprawić młodemu frajdę i pokazywać uroki kolei państwowych??) bardzo ucieszyłam się, kiedy jakiś gość rzucił na radiu, że zna skrót na Warszawę, dzięki któremu ominiemy ten cały korek. Luby wypatrzył go i polecieliśmy za nim. Byłam świeżo po obejrzeniu całej serii „Odwróconych” więc luźno rzuciłam uwagę:
- A co, jeśli to jest morderca albo bandzior jakiś? Wywiezie nas w pole, otoczą nas inne auta, każą nam wysiąść i w najlepszym wypadku zabiją na miejscu?
- W sumie to całkiem możliwe - dodał mi otuchy Luby.
I tak jechaliśmy za tym Bandziorem najpierw bocznymi uliczkami Gdańska a potem szczerym polem, pomiędzy łanami zboża. Pomyślałam, że skoro mam umierać to w tych okolicznościach przyrody jestem najszczęśliwsza na świecie. Żar z nieba, zapach łąki i łany zboża, Polska w swoim najbardziej etnicznym wydaniu.Dojechaliśmy do miejsca, gdzie powinniśmy wziąć zdecydowany zakręt w kierunku cywilizacji i wtedy okazało się, że droga jest zamknięta z powodu robót. Żeby zbudować nastrój grozy dodam, że była to droga z mostem, który powinniśmy przekroczyć żeby znaleźć się po drugiej stronie rzeki. Po tej WŁAŚCIWEJ stronie rzeki. Bandzior zatrzymał się i my też się zatrzymaliśmy. Coś stało się z CB radiem i Luby z Bandziorem nie mogli już komunikować się za jego pomocą. Luby wysiadł z auta i podążył w stronę pewnej śmierci, a ja zaczęłam zastanawiać się, czy już mam wskakiwać za kierownicę i ruszać stamtąd z piskiem opon, czy próbować ratować moje dopiero co odnalezione po latach popapranych związków z popapranymi facetami – szczęście.
Tym razem Bandzior postanowił zachować Lubego przy życiu. Okazało się jednak że nie wiedział, co mamy teraz robić.
- Nie wie, co mamy teraz robić – oznajmił po powrocie do auta, odsuwając fotel który pod jego nieobecnośc dopasowałam do swoich rozmiarów – tamta zamknięta droga z mostem to był ten jego skrót.
- To co robimy? – spytałam wyczekująco i jednocześnie tak bezbronnie i niewinnie jak tylko potrafiłam, licząc po cichu że nie widać wścieku, który powoli we mnie narasta i zaraz doprowadzi do nieracjonalnych gestów i słow.
W tym momencie zapiszczało coś i Bandzior odezwał się w CB radiu:
- Jedziemy, na pewno jest inna droga.
I pojechaliśmy. Jechaliśmy coraz dalej, polna droga zmieniła się najpierw w polną dróżkę a później w ścieżkę, którą dawno nikt nie szedł a tym bardziej nie jechał po niej pojazdem mechanicznym. Bandzior urósł w moich oczach do polskiego Indiany Jonsa, dzikiego podróżnika zabierającego niczego nieświadmomych znudzonych życiem i spragnionych ludzi na dzikie safari pośród pól. Kurzyło się za nami i czułam się trochę jakbym jechała drogą 66 przez Stany Zjednoczone w jej najbardziej pustynnych odcinkach. Nigdy nie jechałam drogą 66 ale myślę, że czułabym się podobnie. Zrodziło się we mnie marzenie, by kiedyś wybrać się na podróż międzystanową 66.
W końcu dotarliśmy do nasypu. Jakby kolejowego. Bandzior nie wiedział, co to jest i gdzie się teraz znajdujemy o czym poinformował nas przez CB radio. Dlatego chyba najbardziej sensownym posunięciem wydało mu się wjechanie na nasyp i sprawdzenie naocznie. Mojemu Lubemu najbardziej naturalnym posunięciem wydało się pojechanie za Bandziorem. Przez chwilę jechaliśmy nasypem. W dole, jak się okazało, płynęła rzeka. W końcu Bandzior i Luby postanowili zatrzymać auta, wysiąść i naradzić się jak mężczyźni. Panowie stanęli na skraju nasypu, podumali nad rzeką płynącą w dole a potem oboje zaczęli podskakiwać i wymachiwać rękoma, próbując w ten sposób zwrócić uwagę aut przejeżdżających po drugiej stronie rzeki. Na nasypie po przeciwnej stronie pojawiła się kobieta, przynajmniej tak mi się zdawało, bo z odległości niełatwo było mi to ocenić. Po kilku okrzykach, wymachiwaniach rękoma w przeróżnych kierunkach oraz pół godzinie spędzonej na naradzie z Bandziorem i konsultacjach z Kobietokształtną z Drugiego Brzegu Rzeki - Luby wrócił do auta.
- I co? - zapytałam, zdając sobie jednocześnie sprawę, że dawno już nie powiedziałam niczego innego.
- Musimy zawracać, nie ma przejazdu.

Luby, „miszcz kierownicy” uszedł w moich oczach za bohatera robiąc to, czego ja nigdy nie robię – stwierdził, że najłatwiej będzie wyjechać tyłem i patrząc we wsteczne lusterka jechał.  Tak, po prostu sobie jechał tyłem. Do tyłu. Jestem osobą, która woli zaparkować kilka ulic dalej niż podejmować ryzyko wjechania gdzieś tyłem, więc gapiłam się we wsteczne lusterka wierząc głęboko, że to pomoże Lubemu wymanewrować się z tej sytuacji i jednocześnie cieszyłam się, że nie jedziemy moim autem i że ewentualne rysy i zadrapania nie będą moim problemem. I wtedy nieopatrznie spojrzałam przez przednią szybę. Samochód Bandziora stał pionowo na nasypie, tylne koła na ziemi a przednie w powietrzu. Krzyknęłam, bo od dachowania dzieliły Bandziora i jego syna milimetry i to wszystko już działo się w mojej wyobraźni. Trwało to sekundy, kiedy Luby spojrzał przez przednią szybę Bandzior stał już z powrotem na czterech kołach. Widocznie on też nie czuł się zbyt pewnie jeżdżąc do tyłu i postanowił zawrócić na nasypie, na którym zawrócenie auta było niemożliwością. Chociaż gdybym była na jego miejscu też pewnie próbowałabym zawrócić, tyle że w moim przypadku skończyłoby się to inaczej.


Później, kiedy znów jechaliśmy polami za Bandziorem dokladnie przyglądałam się tyłowi jego auta. Żadnego zadrapania. Ani jednej małej ryski. Facet wisiał w powietrzu, przejrzał się w oczach śmierci a jego auto nie miało ani jednej ryski!
A ja kiedyś zahaczyłam o krzaczek wyjeżdżając z podwórka. Gałązka żywopłotu dostała się pod maskę i wyrwałam cały zderzak. I krzaczek. Z korzeniami. Jedna gałązka! Cały zderzak! Naprawa kosztowała fortunę, zbierałam na nią tygodniami. A on wisiał przednimi kołami w powietrzu i nic...

China Glaze - Hey Sailor!

 Gdyby kiedyś zdarzyło mi się krzyczeć za marynarzem to na pewno będę miała na paznokciach ten kolor! Piękna, jasna, żywa czerwień, która wspaniale współgra z chłodnym tonem mojej skóry. Czerwień w stylu Pin Up girl. Nic dodać nic ująć. Witamy w latach 50tych. Hey, sailor!

You Might Also Like

2 komentarze

  1. zostałaś wyróżniona:)
    http://april-station.blogspot.com/2011/03/sunshine-award-tag.html

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziekuje :) Postaram sie sprostać zadaniu wkrótce :)

    OdpowiedzUsuń