Gdzie Diabeł nie może, tam postawi skrzynię na kwiaty.
czwartek, listopada 25, 2010
Kiedy zdawało mi się, że jestem w tak zwanej czarnej dupie i że nie może być gorzej – przywaliłam w metalową skrzynke na kwiaty na parkingu, odpadł mi zderzak i okazało się że a i owszem, może być gorzej. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko dwie rzeczy: po pierwsze primo (jak mawiał mój pan od znienawidzonej fizyki) parkowałam w tamtym miejscu często a skrzynki to jakiś nowy pomysł władz miasta, wcześniej ich nie było (zastanawiam się czy nie mają podpisanej umowy z pomocą drogową, władze miasta mam na myśli, nie donice). Po drugie primo: owszem, widziałam skrzynkę kiedy przed nią parkowałam, ale jak wróciłam do auta i usiadlam za kółkiem – nie było jej widać. Musialam PAMIĘTAĆ, że ona tam jest. A że akurat spotkałam się z przyjaciółką i zagadałam na rogu ulicy, taszczyłam sporą lodówkę z łososiem i jednocześnie myślałam tylko o tym żeby jak najszybciej jechać już do domu do Młodego i Lubego, a po drodze musialam jeszcze zatankować i kupić chleb – to ruszyłam zapominając, że stoi tam skrzynka której nawet NIE WIDAĆ z siedzenia kierowcy. Czy to moja wina że mam 155cm wzrostu?
Na szczęście Mój Osobisty Superman sprawnie zorganizował pomoc, zabrał auto na warsztat i własnorecznie naprawił (!!!). Z tego też tytułu dzisiaj ma katar i co jakiś czas przypomina mi, że wczoraj strasznie przemarzł na tym warsztacie. Rozgrzewałam go jak mogłam, no ale..chyba potrzebuje jeszcze trochę „ciepła".
Dokładnie rok temu też rozwaliłam zderzak wyjeżdżając ze swojego podwórka. Gałązka od żywopłotu weszła pod maskę i po prostu wyrwała część zderzaka jednocześnie łamiąc jakieś tam części w środku tak, że nie dało się go wcisnąć na miejsce. I żeby nie było – to była gałązka, nie gałąź ani też nie konar. To tak, jakby przez jeden włos zawaliła się kamienica...
Wygląda na to, że jak raz na rok nie rozpieprzę zderzaka w aucie to po prostu no...nie jestem sobą. Wniosek taki, że w przyszłym roku w listopadzie zamierzam nie prowadzić. Oddam kierownicę Lubemu i w ten sposób uniknę corocznego już prawie rytualnego wyrwania zderzaka z mojego już-wkrotce-grata-jeśli-się-nie-opamiętam.
A tak naprawdę to całą tą notkę napisałam, bo zrobiłam zamówienie czerwonych Essie na transdesign i teraz ćwiczę silną wolę, czy kliknąć, zapłacić i czekać na przesyłkę czy zrezygnować jak podpowiada mi logika, zapomnieć, kupić to kiedy indziej albo w ogóle nigdy, jeśli będę miala szczęście i stracę pamięć albo lobotomię i przestanę pożądać obsesyjnie tych wszystkich czerwieni, śliwek, różów, malin, szarości, niebieskości i tego wszystkiego, co robi ze mnie kobietę próżną, nienasyconą ofiarę marketingu i chwytów reklamowych oraz fachowych trendsetterów.
Kocham być kobietą. Zaraz klikne to zamowienie. Chyba.
2 komentarze
zamówione???? :))
OdpowiedzUsuń30-ileś na karku
Tak..aaaa..jestem slaba, ale po uregulowaniu naleznosci to juz tylko sie ciesze i czekam na paczke :)
OdpowiedzUsuń